Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sergjusz Wagin!
Posłyszała głos jego duszy i odpowiedziała! Radosny szloch wyrwał mu się z piersi. Podrzucając wysoko ramiona, zapłakał łzami szczęścia. Płakał długo, a gdy otarł sobie oczy i rozejrzał się dokoła, Plen i pani Somowa nie poznali go. Znikł bez śladu skamieniały wyraz twarzy, rozjaśniły mu się oczy; wyprostował się cały i potrząsnął głową, jakgdyby gotowy do walki. Sanitarjuszka, oczami wskazawszy na zegar, przypomniała mu, że musi już opuścić szpital. Godzina, przeznaczona dla odwiedzających, minęła.
— Kiedy będą zrobione zastrzyki? — spytał Plena.
— Pomiędzy siódmą, a ósmą... — szepnął doktór.
— Gdy wszystko będzie skończone, znajdziecie mnie przed szpitalem. Będę czekał na was — powiedział mu na ucho i znowu spytał: — Kto będzie robił zastrzyk?
— Starszy ordynator, dr. Downport...
— Dobrze! — uśmiechnął się nagle Wagin i, pochylając głowę, na palcach poszedł ku drzwiom.
Wszedł do biura, zwrócił urzędnikowi przepustkę i zapytał o ordynatora.
— Dr. Downport o tej godzinie przyjmuje u siebie w domu, — objaśnił go urzędnik. — Do szpitala przyjdzie o siódmej. Doktór mieszka w tym samym gmachu, — wejście od ulicy na lewo. Good-bye, sir!
Odnalazłszy mieszkanie ordynatora, Wagin nacisnął guzik dzwonka elektrycznego. Otworzył mu drzwi sanitarjusz.
— Czy mogę widzieć się z doktorem Downportem? — spytał Sergjusz.
— Pan zaczeka chwilkę, doktor ma u siebie cho-