Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Samobójstwo?... — wyszeptał Sergjusz, zaciskając rękami głowę.
— Nie wiem... nie myślę... — odpowiedział Plen. — Miczurin musiał umrzeć... bo Ludmiła...
Ludmiła! To przecież najważniejsze! O niej tylko myślał przez tyle dni pełnych zgrozy i troski serdecznej. Ludmiła! Ach...
— Ludmiła też nie żyje?! — syknął Wagin, chwytając doktora za rękę i gniotąc ją rozpaczliwym skurczem palców.
— Ludmiła żyje, ale jest ciężko chora... — usiłował uspokoić go Plen. — Posłuchajcie, jak to było...
Wagin z zaciśniętemi zębami wpatrywał się w usta doktora i, czując, że serce zatrzymało się w swym rytmie, słuchał, jakgdyby oczekując wyroku śmierci.
Plen opowiedział mu o katastrofie na zgromadzeniu „czcicieli Ducha“ i o nieszczęśliwym wypadku, który spotkał Ludmiłę.
— W tłoku złamano jej ramię, a ktoś, obłędnie przebijając sobie drogę w tłumie, pchnął ją nożem... — starając się zachować spokój, mówił doktór.
— Umiera? — padło i niby szklana tafla rozbiło się z jazgotem pytanie.
Plen nachmurzył czoło i spuścił oczy.
— Umiera? — zgrzytnęło jeszcze rozpaczliwsze słowo.
— Nie wiem... — szepnął doktór. — Wywiązało się ropne zapalenie płuc... Stan jest bardzo groźny... Od dziesięciu dni chora nie powraca do przytomności... i coraz bardziej słabnie... Dziś wieczorem zrobimy ostatnią próbę... Lekarze otrzymają dziś z fundacji Rockefellerowskiej zamówioną surowicę... Zastrzyki mogą zabić bakterje, a wtedy... prawdo-