Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pojechał do palarni. Musiał zobaczyć się z Plenem i dowiedzieć się całej prawdy. Był już zupełnie przekonany, że będzie to prawda straszna. Gdyby nie czuł się tak zgnębionym, zdumiałby się niewymownie, posłyszawszy, że doktór przed trzema dniami wyszedł z domu i dotychczas nie powrócił. Wagin zażądał wtedy widzenia się z Czeng-Si. Właściciel palarni mało co wiedział.
— Pewnego wieczora przyszedł do doktora ten rosły lejtenant i razem pojechali gdzieś taksówką. Od tego czasu doktór prawie całemi dniami, a nawet w nocy przebywa poza domem! — z goryczą w głosie skarżył się Chińczyk. — Tylu przychodzi tu pacjentów, a jego niema i niema! Muszę wszystkich odprawiać z niczem...
— Kiedy ostatni raz widział pan Miczurina? — spytał Sergjusz.
Czeng-Si podniósł oczy do góry, namyślając się nad możliwie ścisłą odpowiedzią. Wreszcie powiedział:
— Mniej więcej około trzech tygodni temu...
Trzy tygodnie! Nie wnosiło to nic nowego do dręczącej Wagina zagadki i nie mogło go uspokoić. Zacisnąwszy zęby i czując wewnętrzny dreszcz, pojechał na Nanking Road. Musiał zreferować różne sprawy kompradorowi i wypytać go o swoich przyjaciół, którzy tak nagle zginęli mu z oczu.
Ti-Fong-Taj ucieszył się na widok Wagina, wysłuchał uważnie krótkiego i treściwego raportu jego i zaaprobował samodzielnie opracowany przez Sergjusza plan dalszej kampanji.
— Dziś nie będę pana fatygował. Musi pan odpocząć, bo nie podoba mi się pański wygląd, ale jutro