Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czou. W małej wiosce, wpobliżu tego miasta Sergjusz odszukał pułkownika. Był on właśnie zajęty ustaleniem łączności z oddziałem, który, dojechawszy koleją do Czangszy, rozwijał front z lewego skrzydła w stronę Nań-Czangu, a prawem opierał się na zachodnim brzegu jeziora Tung. Od daleko wysuniętych ku południowi pozycyj dobiegały salwy karabinowe, turkot kulomiotów i zrzadka głuche strzały armatnie. Pułk Chaj-Czina, jak się okazało po raz drugi już nawiązywał bitwę z czerwonemi oddziałami generała Feng-Loo, awanturnika, subsydjowanego przez bolszewicką misję dyplomatyczną w Pekinie.
Pułkownik bardzo przyjaźnie przywitał Wagina i, znalazłszy wolną chwilę, przejrzał przygotowany raport i bez zastrzeżeń i poprawek podpisał go.
— Dziś jeszcze pocztą polową wyprawię go do Nankingu — obiecał, poklepując przyjaciela po ramieniu. — Otrzymacie panowie odpowiedź w Szanchaju. Może pan teraz jechać do Fuczou, wsiąść na pierwszy odchodzący statek i płynąć aż do Wusungu! A kiedy będzie pan czuł się szczęśliwym — proszę przypomnieć sobie o mnie, bo od kilku dni mam na sercu ciężar, a w duszy — pustkę...
Spędziwszy godzinę w sztabie, Wagin nie zobaczył więcej Chaj-Czina. Telefonowano po niego z czołowych placówek, więc odjechał bez pożegnania. Sergjusz, nie doczekawszy się go, wsiadł do samochodu i triumfującym głosem krzyknął szoferowi:
— Jedziemy, byle jak najprędzej, do Fuczou! Muszę dziś jeszcze złapać statek do Szanchaju!
Maszyna pomknęła. Nic nie przypominało tu późnej jesieni. Słońce świeciło i grzało. Zieleniły się pola, gaiki morwowe, plantacje bawełny, herbaty