Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyzywającem spojrzeniem ślizgając się po postaci gościa. — Ale czyż kochanek przeszkodzi mi wyjść dobrze zamąż?
— No, to już będzie zależało od sumienia pani i od wymagań przyszłego szczęśliwego małżonka — zaśmiał się Sergjusz, czując już stopę panny Marty na swojej nodze.
— A fe, fe! — parsknęła jak rozjuszona kotka. — Ależ zacofany z pana mamut! Mumja! Okaz paleontologiczny! Żyjemy, chwała Bogu, w dwudziestym wieku, mój panie z okresu jaskiń i kamienia łupanego!
Drugi wąski pantofelek nacisnął stopę Wagina. Zmrużył oczy i, krzywiąc zlekka usta, niby nic nie spostrzegając, powiedział z westchnieniem:
— Ale, ale! Jaka szkoda, że dawny adorator pani — ów niestały zarówno w miłości jak i w swoich poglądach politycznych docent nie jest ani kochankiem, ani mężem pani! Miałbym mu do zaofiarowania doskonałą, jak na nasze warunki, posadę.
Stopki panny Marty w okamgnieniu ześlizgnęły się z trzewików Sergjusza, a z jej twarzy znikł wyzywający i kuszący uśmiech.
— Czy pan mówi to poważnie? — zapytała. — Bo mam kogoś...
— Jaknajpoważniej! — potwierdził Wagin. — Ale uprzedzam, że ów „ktoś“ musi znać dobrze angielski, francuski, niemiecki i rosyjski język i — to jest dopiero minimum wymaganych kwalifikacyj, jeżeli pozatem umie porządnie pisać artykuły — nie zupełnie głupie istotnie...
— Nie — tego on nie potrafi! — przeciągnęła rozczarowana panienka. — Zato ślicznie mówi,