Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stosunek niemal oficjalny. Zwykły konwencjonalizm, wykluczający zarówno krytycyzm jak też cieplejsze i głębsze uczucie. Anglja przecież, zrównoważona, nieznająca wstrząsów i słynna ze swego ładu, nie potrzebowała Boga „na codzień“, jako jedynej i najmożniejszej ucieczki w nieszczęściu i cierpieniu. Ale wyszeptane w tej chwili słowo — „Boże“ miało zupełnie inne znaczenie i tragiczną treść, gdyż odezwał się szczery, najprawdziwszy głos ściśniętego niepokojem serca. I Bóg odpowiedział. Odpowiedział nie z burzliwej, strasznej chmury Synajskiej, nie z „krza gorejącego“ i nie ze słupa z obłoków i piasków pustyni, lecz z własnej duszy Wagina. Wszystkie wspomnienia o Ludmile w pewnej chwili zogniskowały się w brzmiącym głębokiem przeświadczeniem szepcie zrozpaczonego Miczurina: „ona was kocha!“. Nie pocieszyła go narazie ta myśl i nie wzbudziła radości. Stała się tylko źródłem następnych rozumowań niezbicie logicznych, nie budzących już żadnych wątpliwości. Rozmyślał tak, jakgdyby paciorki nizał na mocną nitkę.
— Ludmiła pokochała mnie, zrozumiawszy, że wszystko, co złego zrobiłem, nie wypływało ze mnie samego. Pociągnęły ją ku mnie mój spokojny, a zacięty upór, siła woli, spokój wobec niebezpieczeństwa i klęski, śmiałość w sądzie o samym sobie i nienarzucająca się nikomu skłonność do niesienia pomocy ludziom, potrzebującym jej. Wynikało to z jej jakgdyby przypadkowo rzucanych myśli. Nie mogła więc przyjąć oświadczyn Miczurina, nie mogła, bo zbyt uczciwa jest i samodzielna ta cicha, pokorna, smętna mrówka! Przecież znam Miczurina? Nie miałby on sumienia zniewalać Ludmiły, ale też