Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szopy Czeng-Si.
Doktór Plen leżał na swojem zwykłem miejscu na końcu pryczy. W roztargnieniu, bez przejęcia się aktem palenia, ćmił fajkę. Ujrzawszy podchodzącego Miczurina, natychmiast odłożył bambusowy cybuch i usiadł, podwinąwszy pod siebie chude nogi. Patrzyli na siebie długo i szczerze.
— A co dalej będzie? — szepnął Plen, unosząc brwi.
Miczurin zmarszczył czoło i natychmiast odpowiedział:
— Pomyślałem o wszystkiem. Nikomu nie zrobię kłopotu...
Znowu sczepili się źrenicami, niby dwoma ogniwami łańcucha, i przyglądali się sobie długo. Plen zmrużył oczy i mruknął:
— Tylko głupcy lub tchórze, jak ja, ponad wszystko wynoszą życie... Ale... nie mogę odżałować, żeś porzucił wtedy „Gospodę 4-ch stron świata“... i z zamkniętcmi oczami poszedłeś w świat... bracie nierozważny i niesz...
Miczurin nie dał mu skończyć zdania. Ująwszy rękę Plena, ścisnął ją mocno i pokułał ku wyjściu.
Nie czuł już bólu w nodze, nie gryzły go troski, odstąpiły nadzieje i pragnienia. Zato ogarnęła go jedna, jedyna tylko myśl, że zrobił wszystko, co mógł, — uczciwie i sprawiedliwie; że gdzieś, kiedyś spotka Ludmiłę i Wagina i wszyscy, wszyscy pozostaną już nazawsze razem, wiecznie szczęśliwi, związani ze sobą, bardziej niż tu — na ziemi, gdzie staje na drodze splot sprzeczności, przeszkód i powikłań, chociaż... W każdym razie, nawet tu byli ze sobą bardzo związani! Bo jakżeż?! Wagin wyrwał go z ohydy i dał