Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gu?“ W tej chwili, tu na sali, gdzie błąkało się jeszcze echo „nauki“ o dziwnie ujętym „duchu“ — tak bardzo dogodnym i tolerancyjnym dla ludzi bogatych i nie obawiających się niczego, nawet kodeksu karnego, — złotowłosa Jenny, spoglądając nieco zgóry na „brata“, nieznacznie przyciskała się do jego ramienia dość wybujałą piersią i mówiła coś do niego, ledwie poruszając wargami.
Miczurin bez ceremonji roztrącił łokciami stłoczoną przy wejściu publiczność i zbiegł schodami za Ludmiłą. Coś podszepnęło mu, żeby nie zbliżać się do niej, gdyż szła zamyślona, patrząc w ziemię. Wlókł się więc o kilkanaście kroków za nią, dziwiąc się, że nie wychodzi na Bund, aby skierować się ku Czapei. Nagle Ludmiła stanęła i powolnym ruchem obejrzała się, jakgdyby czekając na kogoś. Lejtenant ledwie zdążył uskoczyć wbok i ukryć się we framudze drzwi sklepiku zegarmistrza chińskiego. Jednak pod naciskiem jego potężnych barów drzwi z brzękiem wysadzonej szyby rozwarły się i Miczurin wpadł do wnętrza sklepu. Powstał krzyk i panika. Uspokoiwszy właściciela i jego pracowników i zapłaciwszy za stłuczoną szybę, lejtenant wytknął głowę i ostrożnie rozejrzał się po ulicy.
Na rogu stała Ludmiła, a przed nią — gestykulujący, zaniepokojony „brat Artur“. Miczurinowi krew odpłynęła od serca. Nie rozumiał w jaki sposób i z jakiego powodu ukochana, „święta“ dziewczyna ma schadzkę z tym „szczekającym psem“, jak pomyślał o nim w tej chwili. Podejść do nich, jednem kopnięciem odrzucić bladolicego „proroka“, a potem ująć Ludmiłę pod ramię i poprowadzić przez miasto,