Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

syjskiej miss Very, gdzie pokazano mu niedostępną, a djaboliczną dziewicę (a real virgin, yon know, it‘s thrilling, endeed!), niejaką miss Marth; najwięcej zaś z nabytego od lat nawyku rozprawiano o interesach i wieściach z giełdy. Gdy padało słowo „podwyżka akcji“, ze wszystkich stron wyciągały się chciwe, drapieżne, żylaste szyje, a oczy, niby kły jadowite, szukały ofiary, aby się wpić w nią czemprędzej, uprzedzając inne żmije. Ladies plotkowały o tem i owem, obmawiając nieobecne przyjaciółki i podejrzewając, że przyczyny niestawienia się ich należałoby szukać w kawalerskich apartamentach kochanków. Opowiadano sobie o najnowszych modach i nowej mistrzyni kosmetyki, przybywającej wkrótce z Paryża z całym sztabem lekarek, masażystek, manicurzystek, fryzjerów i malarek do... maquillage‘u. W dalszych rzędach i wśród tłumu, podpierającego ściany sali, przyciszonemi głosami prowadzono inne zupełnie rozmowy. Dzielono się tam sukcesami związków zawodowych, wieściami o strajku służby domowej, kelnerów, windziarzy i szoferów w Stanach Zjednoczonych, o obniżce płac w Szanchaju spowodu niesłychanej konkurencji Chińczyków i Japończyków, o podniesieniu procentów od polis ubezpieczeniowych i dzielono się różnemi troskami zawodowemi i osobistemi. Przy tej sposobności obgadywano swoich pracodawców, wywlekano najintymniejsze szczegóły ich życia, a wtedy rozlegał się suchy, zły śmiech i syczącym głosem rzucane pogardliwe żarty, dowcipne przezwiska i porównania.
— Do kogo należy ten dom? — spytał Miczurin sąsiada swego, szofera, bo zanosiło od niego benzyną i smarem.