Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z ostatnich rzędów. Spuszczone oczy i blada, tęskna twarz jej wyrażały chwilami niecierpliwe oczekiwanie.
Na sali przeważała znana Miczurinowi z widzenia bogata anglo-saska publiczność — ta, rozbijająca się samochodami, przechadzająca się po Bundzie pomiędzy szóstą a siódmą i własnemi motorówkami, jachtami żeglowemi i łodziami podpływająca do białego pawilonu przystani na Whangpu. Miczurin poznawał wszystkie te twarze rozzuchwalonych, znudzonych i bezczelnie brutalnych „dżentelmenów“ i ich żon i córek — głodnych wrażeń i niezwykłych przygód. Jednak stawiła się tu i bardziej szara publiczność — młodsi biuraliści, przepisywaczki (lejtenant dojrzał w ich grupie niezwykle poważnie nastrojoną miss Evelinę Craw z „Szun-Pao“), a nawet sułżba domowa.
Na sali panował ruch (istotnie w pierwszych rzędach) i toczyły się głośne rozmowy. Jedne — bezceremonjalne, prowadzone przez plutokrację i „arystokrację“ szanchajską. Mówiono tam o wszystkiem, tylko nie o tem, dlaczego tu przybyli ci prezesi, dyrektorzy, adwokaci, eksporterzy, wice-konsulowie (konsulowie nie byli obecni, uważając podobne zebrania za niezasługujące na zaszczycenie ich swoją obecnością), starsi urzędnicy placówek dyplomatycznych, redaktorzy pism i agencyj telegraficznych angielskich i amerykańskich. Opowiadano tu sobie o wynikach wczorajszych regat, o ciekawej partji w golfa i o przygotowywanym konkursie na puhar honorowy dla pierwszej rakiety Szanchaju; jakiś młody sekretarz ambasady angielskiej, w przejeździe bawiący w mieście, półgłosem zwierzał się swemu sąsiadowi o mile spędzonej nocy w uroczym pałacyku ro-