Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głowę Wagin. — Nie wchodzi tu w grę Ti-Fong-Taj, gdyż komprador obrałby sobie inną drogę, a więc...
Przed oczami jego przesunęły się jedna po drugiej postacie przyjaciół — Ludmiła, pani Somowa, Miczurin, wreszcie sam autor listu — dziwaczny, dogorywający Plen. Z pośpiechem i gorączkowo analizował każdą z tych postaci zosobna, usiłując ujrzeć ją w okolicznościach ostatniej chwili, wczuć się w te wypadki, które zmusiły doktora aż do takiego heroicznego wysiłku, jak napisanie listu. W tej analizie odpadli wkrótce sam Plen i pani Somowa; Wagin zamierzał już nie zatrzymywać się dłużej nad Miczurinem, bo i cóż mogło się przydarzyć temu olbrzymowi, jednak jego to właśnie postać zasłoniła mu wszystkie inne i stała się źródłem ostrego, z każdą chwilą wzmagającego się niepokoju.
— Miczurin... Ludmiła... — przewijały mu się w głowie te dwa imiona. — Coby się z nimi mogło stać?
Zaczął myśleć o Ludmile, lecz po chwili widział znowu tylko Miczurina — i to takim właśnie, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy spostrzegł jego trwożny i podejrzliwy wzrok, którym ogarniał go, gdy Wagin rozmawiał z Ludmiłą na werandzie u generałowej.
Niepokój ogarniał go coraz bardziej.
— Co robić? Co robić? — pytał siebie, chodząc po messie.
Wreszcie postanowił wysłać telegram do „Szun-Pao“ na imię Miczurina z zapytaniem, co znaczy list Plena. Gdy powrócił z miasta, Bojcow oznajmił mu, że nazajutrz obaj są zaproszeni do ministra wojny na naradę. Wagin nie zwrócił prawie uwagi na tę wiadomość. Cały był pochłonięty myślą o małym