Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludmiła milczała, z niepokojem słuchając paplaniny przyjaciółki.
W tym samym czasie do domku na posesji Juncho-sana wchodził ten, o którym mówiono we wszystkich pokojach pensjonatu i restauracji „Wołga“. Wagin, otworzywszy swoim kluczem drzwi do sieni, zatrzymał się nagle. W pokoiku pani Somowej z poza cienkiej ściany doszły go jęki, suchy, rozdzierający kaszel i urywane łkanie. Domyślił się, że płacze i jęczy chory chłopak. Pochyliwszy się, szukał już kluczem dziurki w swoich drzwiach, gdy za ścianą rozległo się ciężkie rzężenie, ostry pełen przerażenia krzyk i — cisza, budząca nagły niepokój i zgnębienie.
Wagin wyprostował się i nasłuchiwał przez chwilę. Nieraz już słyszał te odgłosy i nagłą ciszę, co przytłaczała i trwożyła. Za ścianą panowało milczenie, przerywane tylko znanem mu już od kilku dni zgrzytliwem tykaniem zegara. Podszedłszy na palcach, przyłożył ucho do drzwi. Nie pochwycił żadnego dźwięku, tylko zegar z jakąś złowrogą, tępą obojętnością odliczał sekundy.
— Nikogo niema przy chorym, czy co? — mignęła Waginowi myśl, więc ostrożnie zapukał do drzwi.
Nikt mu nie odpowiedział. Nacisnął klamkę i przez szparę zajrzał do wnętrza. Na tapczanie, z którego spadła poduszka, zwisało bezwładne ciało młodego, może piętnastoletniego chłopca. Twarzy jego nie mógł widzieć, bo chory miał zwieszoną głowę, a długie kasztanowate, jak u Ludmiły, włosy opadły mu na czoło i policzki. Na prześcieradle rozpływała się duża krwawa plama; czerwone krople ściekały z niego i padały na podłogę, okrytą zieloną bambu-