Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tretem Katarzyny, w pokaźnej ilości dość długo i bezkarnie kursujących po Szanchaju. Ostapowym groził proces o współudział w zbrodni. Musiało to skończyć się ruiną. Wtedy to po raz pierwszy na horyzoncie stadła Ostapowych pojawił się Lubicz. Przyszedł i z miną tajemniczą, zimny, wytworny zaproponował swoje usługi, jako obrońca, odrazu bez ogródek wymieniając żądane za to honorarjum — pokój i pełne utrzymanie na cały czas swego pobytu w Szanchaju. Małżonkowie zgodzili się natychmiast, bo przez głowę im nie przeszło, że tak znany adwokat ugrzęźnie w bagnie emigranckiem bez nadziei wydostania się z niego. Lubicz pokazał wkrótce co umie. Nazajutrz już zażądał nowej rewizji w pokoju fałszerza, opatrzonym w pieczęcie policyjne i sądowe. Władze, stwierdziwszy, że pieczęcie są nienaruszone, zerwały je i otworzyły pokój. Przy rewizji znaleziono walizkę dziwnego kształtu, ukrytą w piecu nad paleniskiem. W niej to maszynka pomysłowego inżyniera Griszina mieściła się tak dokładnie, jak binokle Lubicza w futerale aluminjowym.
— To dziwne! — kręcił głową sędzia śledczy. — To dziwne, że walizka ta nie została znaleziona przy pierwszej rewizji!
— Istotnie — bardzo dziwna i karygodna nieudolność policji — najspokojniej w święcie wtórował mu adwokat, — lecz to nie może dotyczyć moich klientów, tylko panów...
Drwiący ton Lubicza wyprowadził z równowagi sędziego. Mrużąc oczy i zacierając ręce, spytał:
— Czemże jednak wytłumaczy pan fakt, że pań-