Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowe i klnąc tak, że aż niebo nad Golgotą sczerniałoby na wieki wieków! Wierzcie mi, rodacy naiwni, że ponieśliśmy karę zasłużoną i cierpieć ją będziemy długo, aż ostatecznie zatrujemy się rozpaczą i krwią, niby wódką, gdy to już przez gardło nie przechodzi... Klin klinem, piękne panie i szlachetni panowie! To mówi wam ten, który niebawem już zamieni się w cuchnącą padlinę, w siarczek wodoru i amoniak, a więc mydlić wam oczu nie potrzebuje!
Zapadło długie i ciężkie milczenie.
— Ależ niezmiernie ważnych nowin dowiedzieliśmy się od Grzegorza Szymonowicza! Istotnie — nieoczekiwaną a brzemienną w skutki nowinę!
Tak odezwała się generałowa, robiąc raz jeszcze próbę skierowania rozmowy na inną drogę — bardziej spokojną i radosną.
— Właśnie, właśnie! — zawołały obecne panie. — Ogromnie ważne, doniosłe wypadki!
Lubicz znów spoglądał na wszystkich triumfującym wzrokiem, który, gdy zwracał się ku pani domu, stawał się dziwnie ciepłym i wnikliwym. W kolonji rosyjskiej nie było tajemnic. Sekretem poliszynela więc nazywano zabiegi Lubicza o pozyskanie serca i, co miało jeszcze ważniejsze znaczenie, — ręki zabezpieczonej materjalnie wdowy, mającej dobrze mimo wszystko prosperujące przedsiębiorstwo. Takim też sekretem była jak najdalej posunięta rezerwa generałowej i prowadzony przez nią wywiad co do cywilnego stanu reprezentacyjnego adwokata, powszechnie uchodzącego za kawalera. Serce wdowy podszeptywało jej skrajną ostrożność, bo któż to teraz potrafi rozgryźć i przejrzeć bliźniego? A nuż pewnego dnia zjawi się nagle wiernie i wytrwale