Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żandarm, broniący prawdy historycznej! — szepnął jakiś zbłąkany na wygnaniu młody docent uniwersytetu, pochylając się nad stołem i zerkając w stronę panny Marty Ostapowej.
Panienka uśmiechnęła się kącikami zmysłowych warg i nieznacznie potrząsnęła ufryzowaną główką.
Wyrażała tem wszystko — aprobatę dowcipnej uwagi docenta, lekką ironję, zalotny wyrzut i niejasną zachętę.
— Jakto? — spytał Lubicz.
— Takto! — natychmiast pochwycił wyzwanie rotmistrz. — Racz pan zajrzeć do historji buntów chłopskich w Rosji od epoki Bułatowa, Razina, Pugaczowa aż do roku 1918-go! Tam znajdzie pan wszystkie cechy „bóstwa“ naszego ludu, wszystkie! Ujrzy pan dzieci, wieszane na rzemyku, uwiązanym do szyi matki, dziewczynki nieletnie, gwałcone w oczach związanych rodziców, patroszenie ciężarnych bab i wypychanie ich słomą, podpalaną później przy pijanym ryku i śmiechu „cichych, spokojnych kmiotków“ pana mecenasa! To, co się dzieje w Rosji, — to, państwo moi mili, — nasze, rodzime, rosyjsko-tatarskie, z krwi naszej i z kości wyrosłe! Na to nie targnąłby się ani Żyd, ani żaden inoplemieniec, bo ruraby mu nie wytrzymała, struchlałby i odpadł. Ale my! Oho — my to lubimy „czerwonego kura“ puścić i wszelkiej mokrej imać się roboty, my najeźdźcy, my — dzicz metysów mongolskich, my, którzy ukochaliśmy Chrystusa za to tylko, że Go gdzieś tam bądź co bądź porządnie umęczyli, choć my, gdyby On wpadł w nasze łapy, zrobilibyśmy to może lepiej, wymyślniej i głównie — na wesoło, pijąc, śpiewając nasze sprośne, chamskie piosenki naro-