Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pani i nienawiść? — spytał z lekkiem szyderstwem. — To dwa bieguny, niepogodzone nigdy antytezy!
Obejrzała się na niego, podniósłszy głowę i zlekka rumieniąc się, powiedziała cicho:
— Ach, prawda! Czarna mrówka... Jak mogła Marta pozwolić sobie na taki... nietakt?!
Chciała jeszcze coś dodać, lecz szedł już ku niej Miczurin, stanowczo za duży i za szeroki na wąską oszkloną werandkę, pełną kwiatów, bambusowych, lekkich mebelków i tanich bibelotów, imitujących arcydzieła starożytnej ceramiki i bronzownictwa chińskiego.
— Dobrze, że was widzę wreszcie! — zawołał, zwracając się do Wagina. — Muszę was poznajomić z bardzo ciekawym człowiekiem. Za czasów kadeckich znałem go trochę, gdyż kończył już wówczas korpus Paziów...
Z saloniku szedł ku nim niewysoki, prawie kwadratowy człowiek w nowym granatowym garniturze i z wstążeczką rosyjskiego krzyża walecznych w klapie tużurka. Skośne, wąskie oczy uśmiechały się życzliwie i chytrze zarazem. Okrągła, ogolona głowa, cienkie, czarne wąsy okalające górną wargę i żółtawa, straszliwie zeszpecona ospą twarz nie pozostawiały wątpliwości, że należały do Mongoła czystej krwi. Nieznajomy ukłonił się Ludmile i wyciągnął rękę do Wagina.
— Pozwoli pan, że się sam przedstawię! Jestem Sulejman Wali-chan Bukrejew, były dowódca pierwszego turkmeńskiego pułku jazdy...
Wagin uścisnął podaną mu dłoń i odpowiedział radosnym niemal głosem, gdyż sprawił mu przyjem-