Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrzyła Waginowi w oczy znacząco i demonstrowała przed nim wspaniały sznur oślepiających bielą zębów i ponętny dołeczek na prawym policzku, szepcąc coraz ciszej i jakgdyby z wyrzutem:
— Pan jest niedobry i zarozumiały! Nie śpieszył się pan w nasze niskie progi... Tyle razy prosiłam Ludmiły, aby pokazała nam pana na five‘ie. Ale nic z tego nie wyszło... Potem wydelegowałam „profesora“ Bystriałowa, aby dostarczył mi pana żywego lub umarłego.
Ujęła go pod ramię i poprowadziła ku werandzie, gdzie gromadziła się młodzież. Wagin czuł na swojem ramieniu jej gorącą dłoń, czarny loczek — rozigrany na lekkim przeciągu, muskał go po szyi.
— Ale, ale!... — przypomniał coś sobie Sergjusz, nie odpowiadając na zaczepne wyrzuty panienki. — Wymieniła pani nazwisko Bystriałowa... Czy to ten, passez moi le mot, bęcwał, co na zamówienia poselstwa bolszewickiego rozpisuje się po chińskich gazetach, ogłupiając tych starych dzieciaków, tych politycznych noworodków?
Panna Marta poczuła się dotkniętą lekceważącą odezwą Wagina o tym... tym zdrajcy. Kobieta bowiem zdolna bywa do obrony nawet zdrajcy i innego zbrodniarza, jeżeli udało mu się w odpowiednim momencie zerwać choć jeden tylko całus, nawet pokryjomu, niby przypadkiem, nieobowiązująco. Ale panna Marta miała w sobie dużo drapieżności i odczuł to zaraz na sobie Sergjusz, nieopatrznie budząc w niej potrzebę odwetu.
Wchodzili właśnie na werandę. Marta puściła ramię gościa i, robiąc dworski ukłon, zaprezentowała Sergjusza, patrząc na niego z pod czarnych rzęs.