Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biła pani serce tego wilka morskiego, a teraz zamierza uczynić to samo z sercem szczura lądowego?
— Już schodzę! — odpowiedział mu ciepły, dźwięczny głos, jakim Ludmiła nigdy nie odzywała się do nikogo.
Od pobliskiego plantu dobiegł urwany ryk manewrowego parowozu, brzęk spięć i łomot buforów przesuwanych wagonów. Szczebiotały rozbawione dzieci, koziołkując na gazonie. Chińczyk, popychając połyskujący mosiądzem i szkłem wózek, ozdobiony pstremi pióropuszami i małemi flagami, chrapliwie wykrzykiwał, znęcając się nad angielszczyzną i francuszczyzną:
— Soty-whoto!... Banbo!... Czokoli!
Miało to oznaczać: — „Soda-water, bonbons i chocolat“.
Nie wiedząc dlaczego, Wagin uśmiechnął się do niego życzliwie, na co Chińczyk, szczerząc żółte zęby, odpowiedział mu wesołym rechotem.