Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Valet de garde“! — wtórował jej śmiechem Wagin. — On jest paziem, rozkochanym w pani paziem, o ile za wielkim może na to stanowisko, o tyle też oddanym.
Ludmiła odwróciła wzrok i bezbarwnym głosem zauważyła:
— Powiedział to pan jakby z szyderstwem... Czyż pan nie lubi tego rzeczywiście dobrego człowieka?
— Ze też to pani do głowy przyjść mogło?! — oburzył się — Lubię go serdecznie, a kiedyś to nawet planowałem sobie małżeństwo jego z panią, panno Ludmiło... Aż tak, jak pani widzi, lubię naszego Michała!
Przeraził się sam swoich słów i spodziewał się, że zareaguje na nie natychmiast. Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy podniosła ku niemu rozradowaną nagle twarz i ożywionym głosem spytała:
— To — ciekawe! Jakżeż ten plan wypadł panu?
Podniósł ramiona i pokiwał głową.
— Czy mam być szczery? — szepnął.
— Najzupełniej!
— Jakoś stadło to nie układało mi się! Niestety!
— A dlaczego?
— Wydało mi się nie zupełnie dopasowanem... — wymijająco odpowiedział Sergjusz, raptem poważniejąc. — Biedaczyna Miczurin!
Ludmiła śmiała się cichutko, jakgdyby z wdzięcznością patrząc na Wagina.
— Chociaż jabym panu swoich sercowych spraw nie powierzała, ale w każdym razie... dziękuję, bardzo dziękuję!
— Za co? — zdumiał się ostatecznie i przystanął, rozłożywszy ręce.