Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wykrztusi wyznanie miłosne... W każdym razie nie ma on powodu do zazdrości! Ta dziewczyna — to symbol męki... czystej duszy, patrzącej na zgniliznę świata... W jej obecności zmysły śpią, jak ziarna pod lodową skorupą...
Tak rozumował Wagin, idąc pewnej niedzieli po zalanym słońcem i pachnącym kwiatami Bundzie i przyglądając się zgrabnym zarysom białego jachtu amerykańskiego, podnoszącego żagle.
Jakaś młoda osoba o puszystych złocistych włosach, wymykających się z pod białego berecika, przechodząc koło Sergjusza, przenikliwie zajrzała mu w oczy. Wagin ogarnął ją szybko a szczegółowo, jak to bywa zawsze, gdy działają podrażnione nagle zmysły.
— Niezawodnie — Angielka! — zawyrokował. — Powraca z kortu. Piękne ma włosy i oczy niebieskie i śmiałe. Taka to wie, czego chce, i potrafi postawić na swojem...
Jej krótka biała sukienka odsłaniała foremne, silne nogi, a szkarłatny, obcisły sweter uwydatniał małe, okrągłe piersi, zarysowane zuchwale pod cienkim jedwabiem. Wagin ślizgnął się po tej ponętnej postaci ciepłem spojrzeniem, a gdy poczuł lekki, słodki dreszczyk pożądania, świeże usta Angielki drgnęły w ledwie widocznym uśmiechu. Przeszła obok sprężystym krokiem, ale, minąwszy Wagina, zwolniła go nieco. Sergjusz nie obejrzał się jednak. W tej samej chwili spostrzegł Ludmiłę. Domyślił się, że powracała z cerkwi.
Podszedł do niej i powiedział z uśmiechem:
— A słowo stało się ciałem! Przed chwilą myślałem o pani...