Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyszli z domu. Już sam wygląd ulicy natychmiast zwrócił na siebie uwagę Sergjusza. Policjanci, krzycząc i dopomagając sobie batami i kijami, wyganiali mieszkańców na jezdnię, inni wchodzili do opróżnionych domów i przeprowadzali w nich rewizję. Nic nie znalazłszy, kredą kreślili na drzwiach jakieś hieroglify i przechodzili do następnego domu. Wagin rozumiał, że policja szuka chorych, z różnych powodów ukrywanych po domach. Najważniejszym jednak powodem była zapewne obawa, żeby nie odcięto chińskiego miasta od handlowej i portowej dzielnicy, co dla wielu mieszkańców znaczyło tyleż, co wyrok śmierci. W domach, bliższych bramy północnej, obydwu świątyń i „herbaciarni pod łozami“, chętnie uczęszczanej przez turystów cudzoziemskich, znaleziono jedno tylko chore dziecko, ale pozostawiono je na miejscu, gdyż urzędnik policyjny rozpoznał pospolitą, nikogo tu nie przerażającą chorobę — ospę. Gdy jednak oddział policji, świecąc sobie lampkami elektrycznemi i pochodniami, począł zagłębiać się do labiryntu zaułków dalszego odcinka Fu-Tien-Koo, ciągnącego się już za jaomyniem, towarzyszący mu zdaleka Wagin i Miczurin stali się świadkami ponurych i wstrząsających scen.
Policja znienacka wpadała do domów, szop, glinianych dobudówek przy murach, przemocą wyrzucała przerażonych mieszkańców i przetrząsała brudne legowiska, zaglądając pod prycze, za piece, na strychy i do każdej dziury i dołu na podwórkach. Coraz częściej znajdowano chorych, ukrytych pod wiązkami trzcin, kupami łachmanów i stosami szczap i makuchów bobowych, używanych na opał. Nikt nie oglądał ich i nie badał. Aresztanci, brzęcząc łańcuchami