Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nigdy nie będzie go szczerze poważał; odrzucał różne niezmiernie nieraz śliskie i ryzykowne propozycje, zaniechał udzielania „fachowych porad“ w zawiłych sprawach, częstokroć mających posmak krwi i jadowity zaduch celi więziennej; czuł wyrzuty sumienia; całem sercem pragnął dowieść przyjaciołom, że tli w nim jeszcze iskra szlachetności i — w wolnych od pracy chwilach przeżywał ciężkie zgryzoty, niejasne jeszcze i niejasnością swoją dręczące go tęsknoty i dążenia... Stał się chorobliwie wrażliwy na ton, jakim zwracano się do niego, nie lubił żartów, skierowanych ku sobie, w każdem powiedzeniu doszukiwał się aluzji do swojej osoby i cierpiał nad tem, usiłując nie okazywać tego nikomu.
Pewnego wieczora, gdy Wagin czytał w swoim pokoju, zjawił się Miczurin. Sergjusz spostrzegł niepokój w jego oczach.
— Co się stało? — spytał, wpatrując się w przyjaciela.
— Dżuma wybuchła z nagłą siłą... — szepnął tak cicho, żeby za ścianą nikt go nie mógł posłyszeć.
— Skąd macie te wiadomości? Może to tylko plotki...? — spytał znowu Wagin.
Miczurin potrząsnął głową i poszedł ku drzwiom.
— Chodźmy, przekonacie się sami — mruknął, stojąc już na progu. — Musimy się śpieszyć, bo, jak twierdzi Plen, za parę dni rada miejska niezawodnie ogłosi kwarantannę, a wtedy już nie pomogą żadne przepustki, jak wtedy, gdy nas tu zamknęli po napadzie na japońskie dziewczynki... Strach pomyśleć, coby to było!
Wagin, nic mu nie odpowiadając, narzucił płaszcz, wcisnął kapelusz na czoło i — obaj szybkim krokiem