Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

d‘Orsay. Posłyszawszy o tem, Wagin zaproponował, że do listu prezesa doda osobisty list do swego dobrego znajomego, dyrektora biura prasowego przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Paryżu. Tak się rozpoczął pierwszy dzień pracy przyjaciół w chińskim koncernie prasowym. Obiad jedli w małej, taniej restauracyjce w jednej z bocznych ulic i już o 2-ej byli na swoich placówkach. Po wypuszczeniu wieczornego wydania i załatwieniu wszystkich interesów, wpadli po Ludmiłę i razem z nią powracali do domu, dzieląc się swemi wrażeniami i spostrzeżeniami.
— Pozwolę się nazywać mułem lub wielbłądem, — wygrażał się Miczurin, — jeżeli nie porozpędzam na cztery wiatry połowy niepotrzebnych w przedsiębiorstwie wałkoniów! Żadnego nie widzę pożytku z tej bandy. Robią zgiełk i wszystko plączą! Korzystając z zamieszania, dwóch kulisów ściągnęło z przed nosa magazynierowi ryzę papieru kredowego, alem, na szczęście, spostrzegł, no...
Ludmiła zaśmiała się i spytała, patrząc na Miczurina z zainteresowaniem:
— Cóż pan z nimi zrobił?
Lejtenant chrząknął w kułak i mruknął:
— Wyśpiewałem im pewną litanję chińską najdosadniejszych wyzwisk, a potem zlekka pomacałem po żebrach... Bo i cóż z takimi łobuzami miałem robić? Dziękować im może, uśmiechać się i prawić głupie kazania?
Miczurin tak śmieszył Ludmiłę i Wagina, że nie spostrzegli nawet, kiedy doszli do domku Jun-cho-sana. Lejtenant poszedł już dalej sam, marząc o tem, że, może, uda mu się dostać na kredyt blaszankę han-