Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

publiczną bałamutnemi wiadomościami... Jesteśmy zatem kolegami!
— Nie wysokiego jednak zdania jest pan o swoim „Szun-Pao“! — zaśmiała się Ludmiła.
— Czyż nie znam prasy? To „piąte wielkie mocarstwo“ wszędzie jednakowo się przedstawia! — odpowiedział. — Cóż was tak zatkało, lejtenancie? Zachowujecie milczenie jak posąg Li-Hun-Czanga — pierwszego prezydenta dawnego Państwa Nieba, a teraz, passez moi le mot, — rzeczypospolitej o dwóch oficjalnych i kilku samozwańczych prezydentach, robiących taki galimatjas, że sam djabeł nogę sobie złamie!
Miczurin jakgdyby obudził się ze snu i rozejrzał się wokoło.
— Myślałem w tej chwili o smutnych i niepochlebnych dla człowieka rzeczach... — mruknął. — Zmuszony byłem oddawna prowadzić okropnie marne i podłe życie w mojej „Gospodzie“, a tymczasem, państwo nie uwierzycie, zdołałem już przyzwyczaić się do niego i uważać je za znośne, a nawet wcale tego... jakby to się wyrazić?... — słowem wcale niczego sobie, jeśli nie myśleć, nie marzyć i nie mieć żadnych złudnych ani szkodliwych pragnień! Aż tu nagle wszystko odżyło we mnie, wybuchnęło ze straszliwą siłą... Gdy patrzę na tych oto ludzi na ulicy — takich spokojnych, porządnie ubranych, przekonanych, że komuś są potrzebni, czuję, że teraz, gdybym znowu musiał wypleniać z siebie najprostsze popędy ludzkie, to raczej rzuciłbym się do Creek‘u lub pod którąś najcięższą auto-cysternę z wodą! A jednak miał rację nasz Dostojewski, gdy twierdził, że „człowiek — to bydlę, do wszystkiego się przy-