Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cesji francuskiej, teraz bardziej niedostępnej niż nawet „zakazany gród“ w Pekinie, gdzie w swej dawnej stolicy pędził monotonny żywot „honorowego więźnia narodu i republiki“ ostatni cesarz dynastji mandżurskiej.
Pożegnawszy przyjaciół, Wagin powrócił do domu i oznajmił Ludmile, że jutro pójdą razem do miasta i że doprowadzi ją do biura, znajdującego się niedaleko siedziby „Szun-Pao“. Pani Somowa, posłyszawszy szczęśliwą nowinę, winszowała Sergjuszowi nowej posady i zaprosiła go na filiżankę herbaty. Wagin z wielką ostrożnością uprzedził obie panie o niebezpieczeństwie wybuchu epidemji i o konieczności przeniesienia się w tym wypadku do miasta.
— Niech tylko panie będą przygotowane, a resztę to ja już sam załatwię i wszystko zorganizuję!
— Ma pan tyle własnych kłopotów i będzie pan na dobitkę myślał o nas! — protestowała pani Somowa. — Nigdy na to nie pozwolę!
Wagin z uśmiechem zauważył:
— Kłopotów, coprawda, miałem coniemiara, ale teraz musi wszystko pójść inaczej! Zresztą, co o tem długo rozprawiać? Nie zostawię pań przecież na pastwę jakiegoś tam „dżosa“?!
— Cóż to za potwór? — spytała Ludmiła.
— To duch dżumy, poetycka zapewne nazwa... bakcyla choroby, — zażartował Sergjusz i, spojrzawszy na dziewczynę, dodał: — Jutro to ja poniosę tę czerwoną teczkę! Sprawi mi to przyjemność, bo już zapomniałem, jak czuje się człowiek, z podobnem godłem „użyteczności publicznej“!
Ludmiła po raz pierwszy uśmiechnęła się swobodnie, bez przymusu wewnętrznego. Wagin aż zdu-