Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed władzami, aby nie mieć kramu i odpowiedzialności za walkę z epidemją.
— Jakżeż można ukryć taką straszną i niebezpieczną zarazę, jak dżuma?
Plen i Miczurin zaśmiali się jednocześnie.
— W Chinach to zwykła rzecz! — objaśnił lejtenant, wzruszając ramionami. — Już dwa razy widziałem, jak się z tem załatwia policja. Otrzymawszy wiadomość, że ktoś zmarł na dżumę, bo tak określili znachorzy, wróżbici lub wprost „starcy“, policja wyprowadza paru aresztantów z więzienia i każe im zanieść nieboszczyka, a czasem i niecałkiem jeszcze trupa — za miasto, obłożyć gaoljanem i spalić. Tu o życie ludzkie nikt się nie upomina, bo i słusznie — około półmiljarda żółtego bractwa stłoczyło się w Chinach, więc można się raczej cieszyć, gdy wojna, głód, rewolucja, powódź czy epidemja porządnie przetrzebi to mrowisko. Poznałem w zeszłym roku pewnego inteligentnego Chińczyka, który utyskiwał, że Chiny nie są nawiedzane przez trzęsienie ziemi i wylewy morza, jak Japonja, gdzie kwestję przeludnienia sama natura radykalnemi środkami reguluje znakomicie.
Doktór słuchał spokojnie i potakiwał mówiącemu ruchem głowy. Gdy Miczurin zakończył swoje opowiadanie, dodał:
— Dopiero, kiedy epidemja wybuchnie z całą siłą, kiedy ludność zacznie masowo zapadać na dżumę i wyniknie panika, wtedy władze ustanowią kwarantanny i zamkną chorych i zdrowych w ognisku zarazy. O tem trzeba pamiętać, aby zawczasu wydostać się poza mury, bo inaczej — nastąpi gene-