Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał tylko na siły pierwszorzędne, gwarantując ze swej strony wysokie wynagrodzenie.
Wagin, nie namyślając się długo, zapisał sobie adres „Szun-Pao“ i, obiecawszy Amerykanom, że postara się wpaść do nich po przerwie obiadowej, wyszedł z biura. Prezes koncernu przyjął go ze zwykłą dla Chińczyka przesadną uprzejmością i powodzią pochlebstw i rozpoczął długą pogawędkę, mającą wszystkie cechy wywiadu policyjnego. Znudziło to wkońcu Wagina, więc zapytał prezesa zimnym tonem:
— Czy panu chodzi o wykwalifikowanego kierownika działu, czy o jakiegoś świętego?
Prezes zaczął się śmiać i kłaniać. Przeraził go nieco ton kandydata, którego nie chciał stracić, bo Sergjusz zdołał go już przekonać, że dobrze zna kilka języków obcych, więc klasnął w dłonie i kazał białoubranemu bojowi podać herbatę i ciastka.
— Prezesie — mówił, nie zmieniając brzmienia głosu, Wagin, — jestem przekonany, że w Chinach nie znajdzie pan nikogo — lepiej ode mnie władającego różnemi europejskiemi językami. Mam za sobą skończone studja prawnicze i pewne doświadczenie dyplomatyczne. Pochodzę ze znanej i dobrej rodziny, mam w żyłach krew angielską, referencje o mnie mogą złożyć na ręce koncernu wdowa po słynnym uczonym, pani Somowa, senator Ableuchow, doktór medycyny von Plen, lejtenant marynarki Miczurin i mój przyjaciel, właściciel znanego hotelu, czcigodny Czeng-Si, którego plenipotentem jestem w tej chwili. Ponieważ rewolucja bolszewicka pozbawiła mnie możności pracy w ojczyźnie, wyemigrowałem do Chin i chciałbym urządzić swoje życie od-