Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i, chociaż był wzburzony i smutny, odrazu zapadł w głęboki sen. Odprężone nagle nerwy, znużone innemi już wrażeniami, żądały wypoczynku. Obudził go głośny płacz pani Somowej i cichy, smutny głos Ludmiły.
Dziewczyna mówiła:
— On już przebywa w Królestwie Niebieskiem... Nie płacz, mamo, bo duszyczka jego rwać się będzie ku ziemi i cierpieć straszliwie... Pomódlmy się razem za duszę Romeczka i uprośmy go, aby nas też zabrał do siebie jaknajprędzej... jaknajprędzej!
Wagin obmył sobie twarz i ręce i, posłyszawszy kroki za ścianą, spytał, czy może wejść. Pomodliwszy się za zmarłego, zwrócił się do stroskanych i zrozpaczonych kobiet. Pani Somowa, blada i jakgdyby jeszcze bardziej posiwiała, łamiąc ręce, płakała i rozpaczała:
— Nie byłam przy jego ostatniem tchnieniu... Podła jestem... usnęłam, jak zabita, a on — synek mój, umierał tymczasem samotny!...
— Romek umarł we śnie, nic nie czując... — pocieszała ją córka.
Wagin zaczął działać. Rozejrzał się po pokoju i powiedział stanowczym głosem:
— Panie wydobędą czystą bieliznę i ubranie, a ja już nieboszczyka oporządzę. Muszą panie uzyskać zapomogę na pogrzeb... Przy cerkwi naszej istnieje fundusz na ten cel... Żyjącym z niego nic nie dają, ale w podobnych wypadkach towarzystwo dobroczynności dopomaga... Może panie mają jakich zamożnych znajomych?
— Chyba senator Ableuchow, chociaż nie wiem, czy to wypada?... — przez łzy szepnęła pani Somowa.