Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dam sobie radę! Zaproszę go jutro do restauracji „W locie siedmiu jaskółek“! Niech sobie...
Myśl urwała się nagle. Z twarzy Wagiua spełzł uśmiech szczęśliwy. Uniósł głowę i począł nadsłuchiwać. Za ścianą powstał ruch. Dobiegły go strwożone, stłumione głosy pani Somowej i Ludmiły. Sergjusz pochwycił wkrótce inne jeszcze dźwięki. Było to głuche rzężenie, a raczej — bulgot, jakgdyby na powierzchni gęstej cieczy pękały bąble powietrza.
— Coś się dzieje z chłopakiem! — domyślił się.
Istotnie rozległy się głośne i pośpieszne kroki obydwu pań, urwane zdania, plusk wody i brzęk szkła.
— ...Weź z sieni, — tam zimniejsza... Przynieś cały kubeł... ręcznik... Może pobiegnę po doktora?... Daj mu trzydzieści kropel... Gdzie postawiłaś amonjak?
I znowu głośniejszy już, jakiś złowrogi bulgot i rzężenie. Wagin szybko wyszedł do sieni i zapukał do drzwi sąsiadek. Wyjrzała blada twarz Ludmiły. Oczy jej płonęły, usta drżały.
— Czy nie mogę być w czemkolwiek pomocny paniom? Romkowi gorzej zapewne? Mogę sprowadzić doktora Plena, bo widziałem go przed godziną. Zdaje mi się, że będzie w stanie przyjść...
— Niech pan wejdzie! — posłyszał Wagin głos pani Somowej. — Coś strasznego dzieje się z Romkiem!
Sergjusz ujrzał panią Somową w szlafroku, pochyloną nad synem. Widział ją z profilu. Nad czołem jej oświetlony od góry wiszącą lampą poruszał się siwy kosmyk miękkich, falistych włosów. Zdawało się, że to jakaś żywa istota — półprzezroczysta