Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wodzy wolę, rozsądek i zmysły, a tymczasem, chociaż zbiegł i ukrył się zagranicą, widmo nieodstępnego szpiega szło za nim, wyczuwał jego obecność i to odbierało mu chęć do rozpoczęcia walki o nowe życie. Jeżeli robił jakieś wysiłki, by znaleźć zarobek dla siebie, czynił to automatycznie i obojętnie, podświadomie przekonany, że wszystkie zabiegi jego i starania są niepotrzebne. Chwilowe błyski nadziei i słabej radości, że, nie kryjąc się, może chodzić ulicami Szanchaju, mówić głośno i nie kurczyć się w strachu, posłyszawszy swoje nazwisko, — zatruwało i zabijało górujące ponad wszystkiem gnębiące go przeczucie nadążającej katastrofy. Tymczasem Wagin pragnął tego nowego życia tak namiętnie, że gotów był chwycić się wszelkich sposobów — od morderstwa, do obłędnego, poniżającego kajania się i błagania o litość — byle żyć, nie słysząc skradających się kroków przerażającej go zmory... byle żyć! Ale w chwili, gdy stary szpieg szeptał mu o swojem prawie zemsty, zapomniał o wszystkiem — i o tem, że postanowił zgładzić Chackelesa, żeby po jego śmierci dopiero poznać upragnioną słodycz wolnego życia, w którem odnajdzie wreszcie siebie... Wagin zapomniał o wszystkiem, a nienawiść i zimna zawziętość rozwiały się bez śladu. Uświadamiał to sobie wyraźnie i musiał powiedzieć o tem Abramowi, bezwiednie przekonany, że jest to najistotniejsze i najważniejsze w tej chwili napięcia instynktu zachowawczego.
Już usta otwierał, gdy w tej samej chwili poczuł na sobie ostry wzrok stojącego przy ladzie Miczurina. Spojrzał w jego stronę. Lejtenant podniósł ramiona ruchem, wyrażającym zdumienie i pytanie,