Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczęły wątpliwości, czy miał prawo pozbawić życia to w męce konające dziecko. Przed oczami stawała mu dziwnie malutka postać Wiery i, wyciągając rączki, pytała go z surowym uporem:
— Poco? Poco?
Wtedy to pożółkła mu i poszarzała twarz i ręce, głęboko zapadły się jakgdyby zmęczone, pozbawione wyrazu oczy, drżeć poczęły i uginać się nogi, a zsiniałe palce kurczyły mu się raz po raz ni to z bólu wewnętrznego, ni to z rozpaczy. Doszedł do tak groźnego stanu, że Czeng-Si w obawie, że mu umrze w palarni, zmuszony był uciec się do pomocy lekarza chińskiego, który postawił Plenowi pijawki na skroniach i karku, synapizmy na piersiach i grzbiecie, zrobił bolesne masowanie kręgosłupa, puścił krew i przypalił na węglach podeszwy stóp. Zabiegi te poskutkowały. Plen odzyskał przytomność i znalazł w sobie resztki woli, aby przeciwstawić się nałogowi, który, zdawało się, już zawładnął nim całkowicie. Słaniając się, zawlókł się wtedy do ambulatorjum, zaciskając w ręku blaszankę z opjum i mrucząc sobie pod nosem:
— Poczekaj-no, poczekaj... to jeszcze nie koniec!
Przez dwie doby, zrzadka tylko podniecając się paleniem, pracował Plen, wyciągając jakiś znany mu składnik z czarnobrunatnej masy opjumowej. Wreszcie doszedł do celu, bo uśmiechnął się i, przelawszy do buteleczki niewielką ilość przeroczystego płynu, starannie zakorkował naczynko i owinął w papier. Nie był to bynajmniej wynalazek doktora Plena, który powtórzył tylko doświadczenie Helda, długo przebywającego na Wschodzie. Plen wydobył z opjum, używanego do palenia, wchodzący w skład