Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo gdy już przeszły przez kilka rąk, każdy mężczyzna z własnego doświadczenia lub z opowiadań przyjaciół znał je we wszystkich najtajniejszych szczegółach. Siadywały więc samotnie w kawiarni i na sali drugorzędnych restauracyj nocnych, próżno czekając na amatora i ponuro myśląc o niezapłaconych rachunkach za mieszkanie i stroje. Cóż miały robić te tragiczne biedaczki? Nadchodziła chwila, gdy zadzwoniwszy do pałaców „miss Margarett“, „madame Elise“ lub „mademoiselle Lisette“, stawały się mieszkankami ich „tajnych“ lupanarów, nie wiedząc nawet o tem, że czeka na nie niebawem nieunikniona podróż do Buenos Ayres, Limy i pięknego Rio — do tych central handlu białemi niewolnicami, z jego standartami, taksami i nieubłaganym kodeksem, w krótszym lub dłuższym terminie prowadzącym nieodwołalnie do ohydnych barłogów ostatecznej rozpusty i nędzy po portach całego świata, aż oprzeć się miały w trzcinowych chatach w Somali, Grand Bassamie, czatować na spóźnionych przechodniów w szczelinach potężnych murów Kasby Algieru, Beyrutu i Mulej-Abdallah — pogardzanej i zakazanej dzielnicy Fezu, gdzie jeden mały tylko krok oddzielał ją od śmietnika za miastem.
Takie to pacjentki szukały pomocy lekarskiej u doktora von Plena. Jedne z nich przychodziły z prośbą, aby zwolnił je od ciąży, bo cóż poczną w tym stanie te nędzarki, sprzedające swoje ciało i „miłość“. Przerwa w ich czynnościach zawodowych groziła przecież głodem i śmiercią. Inne nabawiły się wstrętnej choroby wenerycznej; były i takie, które wskutek wyczerpania i kilkakrotnych sztucznych poronień zapadły na gruźlicę lub przewlekłe