Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziewanie prędko wyzdrowiał i nie miał słów dla wyrażenia doktorowi swej gorącej wdzięczności. Wreszcie, skombinowawszy, że jego dobroczyńca, z takim zapałem oddający się zgubnemu nałogowi, długo nie pociągnie, — ofiarował mu bezpłatny, dożywotni kąt na pryczy, osiem pełnych porcyj opjum dziennie, pożywienie i ubranie — istotnie chińskie, znoszone już poprzednio przez olbrzyma — opasłego szwagra właściciela palarni. Wkrótce przebiegły i praktyczny Czeng-Si zrozumiał, że zrobił na Plenie świetny interes. Lekarz bowiem umiał w sposób niepojęty doprowadzać do przytomności umierających na paraliż serca klientów palarni i to tak gruntownie, że ci odnajdywali w sobie nawet siły, aby opuścić zakład, ujść kilkadziesiąt kroków i dopiero na ulicy paść bez życia. Zemdlonych Plen cucił radykalnie w ciągu paru minut, a znów tych, którzy wpadali nagle w szał, uspakajał wzrokiem i obezwładniał, poczem dwaj tędzy posługacze bezkarnie mogli już wyrzucić niepożądanego klienta na zbity łeb. Pewnego razu, gdy na sofie w znajdującej się w drugiej połowie domu „luksusowej“ izbie niespodziewanie zakończył życie znany na Nanking-Road Włoch, eksporter herbaty, a rodzina energicznie upomniała się o niego, nasławszy na palarnię i jej właściciela angielską policję i sędziego śledczego, Plen przewidział tę możliwość i uprzedził o tem swego przyjaciela. Ten w ciągu kilku godzin zmienił lokal w skromny dom zajezdny, z pryczami dla noclegów, doktór zaś z pomocą siarki i chloru wytępił charakterystyczną, wszystkim na Wschodzie znaną, ckliwą, słodko-gorzką woń trującego dymu.
Policja nie znalazła nic podejrzanego w zamasko-