Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wagin posłyszał coś w jego brzmieniu, bo podniósł oczy na doktora i spytał:
— To dobrze zrobi temu biedakowi, nieprawdaż?
Nie odpowiadając wprost na pytanie, von Plen mruknął:
— Sen koi bóle duszy, serca i ciała... niezawodnie i najlepiej...
Waginowi wydało się, że zrozumiał ukryte znaczenie tych słów, więc zaczął dość bezładnie opowiadać o znanych mu wypadkach leczenia gruźlicy przez znachorów syberyjskich. Mówił długo, starając się odwrócić uwagę stroskanych kobiet od niepokojącej myśli, którą musiała poddać im przypowieściowa niemal odpowiedź doktora.
— Ma pan rację, znachorzy mogą wiele dobrego zdziałać — przytaknął Plen. — Ich sposoby oparte są na suggestji różnego rodzaju. Istnieje cała jej skala o wielkiej rozciągłości... Naprzykład, sławetny „czarny duch“ Rosji — Grzegorz Rasputin, ten szaman syberyjski...
— Ach! — wyrwało się Ludmile, która z przerażeniem jęła się wpatrywać w twarz Wagina.
Von Plen posłyszał jej cichy, jak westchnienie, okrzyk i ze zdumieniem spojrzał na nią. Sergjusz najmniejszym nawet skurczem mięśni nie zdradził swego wrażenia, gdy padło nazwisko Rasputina. Spokojnie patrzał na doktora i słuchał uważnie.
— Powiedziałem — szaman, — ciągnął Plen, siadając przy stole i pijąc duży łyk ostygłej już herbaty, — to znaczy, taki znachor, który poza wiedzą natury ludzkiej, umie wykorzystać stan otaczającej nas przyrody, działającej na psychikę i system nerwowy człowieka... Słyszałem z wiarogodnego źródła,