Strona:F. A. Ossendowski - Staś emigrant.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem... a nasi znachorzy są bezsilni... Ludzi moich trawi jakaś gorączka i nieprzerwane krwotoki żołądkowe... Jeżeli to potrwa dłużej, lasy nasze szybko opustoszeją...
Znowu westchnął i spuścił głowę na piersi.
Staś, namyśliwszy się dobrze, rzekł:
— Moja mama umie leczyć różne choroby i zna się dobrze na lekach białych ludzi... W osiedlu przy tartaku niejednego już robotnika ocaliła od śmierci...
Czarny Sęp podniósł głowę i wpatrywał się w chłopaka, który tymczasem ciągnął dalej:
— Przywieziemy tu jutro moją mamę i naszą apteczkę...
Irokez potrząsnął głową.
— Osiedla nasze leżą po tamtej stronie rzeki Bigrawan — mruknął — a tej granicy nie wolno przekroczyć żadnemu Anglikowi ani Angielce!
Stach dotknął jego ramienia i zawołał: