Strona:F. A. Ossendowski - Sokół pustyni.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ I.
Na brzegach Sebkha Azz el Matti.

Tam gdzie nagie, wyżarte przez niknący piach Sahary, poszczerbione, jałowe, martwe góry Ahoggar tworzą labirynty wąskich przejść i okrągłe kotliny, zawalone głazami i osypami szarych skał, truchtem biegły trzy hieny.
Opuszczone ku ziemi krótkie, wstrętne pyski, jarzące się ślepia, najeżona, twarda sierść na potężnych karkach i ciągle strzygące uszy mówiły o tem, że drapieżniki idą śladem, węsząc i nadsłuchując. Chwilami zatrzymywały się i długo stały, nieruchome, baczne, ledwie się znacząc pręgowanemi ciałami na bezbarwnem tle pustyni, rozrzuconych wszędzie odłamów skalnych i ogromnych do głazów podobnych szarych kłębów kaktusów.
Nagle przypadły, przywarły do ziemi, wtłoczyły się pomiędzy kamienie i zamarły, uszy tuląc, marszcząc okrutne pyski i mrużąc złe, żółte oczy.
Od wschodnich uskoków gór zbliżała się posuwistym, lecz szybkim biegiem pantera i, mignąwszy wśród kamieni centkowaną skórą, znikła za krawędzią płaskiego pagórka.