Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i szczęśliwy, siedział ze spuszczonemi oczyma, udając, że zajada z apetytem kompot morelowy, jakgdyby była mowa o kimś innym, obojętnym dla niego zupełnie. Trwało to jednak bardzo krótko, bo Webb, porwawszy go w ramiona, począł ściskać i całować chłopaka, urywanym głosem wypowiadając proste a szczere słowa wdzięczności. Wślad za nim podchodzili do Władka wszyscy pokolei i przyjaźnie obejmowali go i dziękowali. Nawet kucharz — Hindus, zrozumiawszy, o co chodzi, podszedł do Władka i, przyłożywszy sobie dłoń do piersi, w milczeniu schylił mu się do kolan. Chłopak nie wiedział, co ma robić i co odpowiadać. Nie uważał się bynajmniej za jakiegoś bohatera. Zdawało mu się, że postąpił tak, jak powinienby był postąpić na jego miejscu każdy inny chłopiec. Tymczasem trzeba było cokolwiek odpowiedzieć, gdyż nasłuchał się tylu pochwał i wybuchów wdzięczności. Z pomocą przyszedł mu doktór Webb, do głębi wstrząśnięty opowiadaniem Edyty i niepokojem o nią, który owładnął sercem ojca, chociaż niebezpieczeństwo dawno już minęło.
— Mój chłopcze, — rzekł, — powiedz mi, czem mogę ci się odwdzięczyć, a spełnię każde twoje żądanie!