Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczegółowo o jego rodzie wielkich wodzów, o panowaniu korsarza Diego Andy i o Jomadze, któremu porwano skarb.
— Wlad! — zwróciła się do chłopca, już jak do dobrego przyjaciela. — Ojciec rozpoczyna połów „grubej zwierzyny“... Chodź, bo to bardzo ciekawe!...
Władek zamknął szafkę. Obciągając sobie zbyt szeroką bluzę marynarską, daną mu przez Kindleya, wyszedł na pokład. Tym razem dr. Webb pozostawił w spokoju swoją wędkę. Nasadziwszy na ogromny hak duży kawał schwytanej przed południem mi rzucił go za burtę na stalowej lince, którą, kręcąc korbą, majtkowie wypuszczali ze zwijadła.
Na głębokości około 60 metrów hak dotknął dna morskiego. W oczekiwaniu zbodyczy Webb, Kindley i kapitan Robbins rozmawiali o dalszych pracach, inżynier pochrapywał na leżaku, zapomniawszy wyjąć fajkę z ust. Chłopcy i Edyta, usiadłszy na stopniach mostku kapitańskiego, żartowali, śmiejąc się głośno, stojący zaś na dziobie majtkowie, patrząc na nich, błyskali białemi zębami, pokazując je w uśmiechu.
Nagle rozległ się głośny krzyk majtka:
— Sahib! Sahib! Patrz... boja... boja!...