Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dżair zgrzytnął zębami i sapnął gniewnie.
— Kalaboni — to złe, wściekłe psy! — mruknął i zaczął płakać.
— Ha, że są wściekłe, to na własnej skórze wypróbowałem, ale... to mleko kozie było dobre, może tylko odrobinę zamało wleli go we mnie — zażartował Władek. — Opowiadaj jednak — i nie chlip tak żałośnie, jakgdybyś nie był wodzem, tylko pospolitym Minkopi, który płacze z radości i ze zmartwienia, z bólu i z przyjemności, płacze, gdy jest głodny i robi to samo, gdy się naje; łzy mu ciekną, kiedy jest znużony, i beczy, gdy nic nie robi. Ty jesteś wodzem, więc nie powinieneś płakać! Gadaj-że, bracie!
Dżair uspokoił się nieco i rozpoczął swe opowiadanie.