Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spuszczona z tam woda pędziła spiętrzoną falą, a w jej pianie i bryzgach migotliwych nurzały się tratwy kierowane mocną ręką, omijały kamienie, zatopione kłody świerkowe i wystające, ostre skały przylądków na załamaniach koryta.
Kwiliły drapieżne jastrzębie i kanie, szczebiotał w gąszczu drobiazg skrzydlaty, kukała kukułka i jęczała w mroku puszczy żółta, płochliwa „żołna“.
Gazda, który podpił sobie w karczmie żydowskiej, gdzie mu wyciągnięto część pieniędzy zarobionych ze sprzedaży wełny i babskich haftów, spał na dobre, więc Jerzy wyjąwszy mu z rąk lejce popędzał małe, ale silne „karki“ huculskie. Biegły raźno, gdyż wiedziały już, że powracają do domu, gdzie gazda puści je na zieloną łąkę, przez którą zbiegał do Białego Czeremosza szumiący, zimny potoczek górski. To też parskały, wymachiwały ogonami odpędzając bąki i muchy i ciągnęły drabiniasty wóz, który przewalał się przez kamienne płyty, zapadał się do głębokich kolein i dzwonił, skrzypiał tak żałośnie jak gdyby za chwilę miał rozsypać się na drobne kawałki.
Brzeziński na nic nie zwracał uwagi. Myślał tylko o tym, że od Uścieryków brzegiem biegnie wąska dróżyna przez las bukowy i, gdy dotrze do przełęczy Hreńskiej, można już stąd dojrzeć leżącą niżej polanę i pierwsze chaty Mygli. Tam rozparła się po zboczach gór rozrzucona w nieładzie wieś. Otaczał ją zewsząd wieniec zielonych gór, za którymi na północy przyczaiła się Witlica... z chatą sołtysa, Dymitra Hłyszczana... Być może w tej chwili na moście nad rzeczką niby kwiat wielobrawny miga kraśna Marinoczka. Nie przeczuwa nawet, że on — strzelec Brzeziński z każdym tupotem kopyt koników zbliża się do niej, a potem, może dziś jeszcze przed wieczorem...
— Będziemy uczyły pana, bo nie wolno zatrzymać się na tym, co dała panu szkoła powszechna... — dobiega go z daleka ciepły, głęboki głos panny Szemańskiej i radosne krzyki szkrabów:
— Pan Jezy, nas pan Jezy!....
Znowu poczuł się na rozdrożu i aż się rozgniewał na siebie samego. Splunął czarną od kurzu ślinę, przetarł zasypane piaskiem oczy i popędził konie usiłując myśleć o spotkaniu z ojcem, o opracowanym razem z majorem planie łowów na Szybenem i o różnych innych rzeczach, aby tylko nie zaprzątać so-