Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział I.
W SIEDZIBIE DIABŁA

Każdy chłopak, czy to juhas z połoniny, czy drwal z puszczy, czy flisak-„kiermanycz“ z tratw, płynących z biegiem obu Czeremoszów, — wiedział, że najpiękniejszą dziewuchą na zielonej Wierchowinie będzie — tylko patrzeć — Marinka Hłyszczanka.
— Będzie... — mówili chłopcy-„łeginie“, którym już wąsiki wysypały się pod orlimi nosami. Naśladując starszych, powtarzały to samo podrastające chłopaki, wyrostki zadzierżyste, zwinne, bystrookie.
Dlaczegoż jednak „będzie“, a nie — jest?
Na to złożyło się kilka przyczyn, a wszystkie jednakowo ważne.
Więc najpierw: dziewucha liczyła sobie zaledwie piętnaście lat — ot, taki sobie podlotek, „donia“, mamina córka; po wtóre — z „grażdy“ — ojcowskiej zagrody, zdawało się, że na krok jej samej nie puszczano; po trzecie — płochliwa była i unikała przypadkowych nawet rozmów przy „woryni“, która ciągnęła się wzdłuż drogi, by przez ten płot z drągów nie przedarły się krowiny na zapasową, niekoszoną łąkę; po czwarte — nikt jej nigdy nie widywał na wieczorynkach i innych zabawach, więc chłopcy nie wiedzieli, czy jest wesoła, dowcipna, zaczepna, czy też poważna i niedostępna? Były tam jeszcze inne przyczyny — piąte, szóste i siódme, ale koniec końców — opowiadając sobie