Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział III.
Z GÓR DO WARSZAWY

Szybko mknie wart Czeremosza, ale jeszcze szybciej płynie okiem nieogarnięta rzeka czasu.
Doświadczył tego na sobie Jerzy Brzeziński.
Po przybyciu do Kołomyi dowiedział się rekrut, że wyznaczono go do Warszawy.
Hej, daleko do niej z Czarnohory, Beskidów Huculskich i połonin!
Daleko, ale też i ciekawie, i zaszczytnie, bo tak raptem z zatraconej Mygły do stolicy się dostać — to nie byle co!
Więc choć widok bezleśnej równiny raził bystre oczy młodego gazdy, choć od gór rodzimych dobiegały go dalekie powiewy, a we śnie nawet uchem pochwytywał głuchy pomruk puszczy i poświst wiatru w krętych rozpadliskach, choć raz po raz widział siebie na mostku, przy krzyżu witlickim, obok siebie zaś — Marinkę — czarnobrewą krasawicę, która pierwsza o miłowaniu słodkie i śmiałe słowa mu rzekła — wszakże z niecierpliwością wyglądał Warszawy.
Pociąg mknął wciąż po równinie, płaskiej jak stół, a niemal zupełnie pozbawionej lasu, chyba że tam i sam zaczernił się gaik sosnowy czy jakiś nikły młodnik świerkowy, gdzie, żal się Boże, zając nawet nie znalazłby sobie chyba miejsca na leże spokojne.
Jerzy czuł się dziwnie.