Nazajutrz kompania wyległa na plac, stanęła w szeregach, a kapral zaprosiwszy Bielskiego doręczył mu książkę, powiedziawszy tylko tyle:
— Kompania poleciła mi powiedzieć panu sierżantowi, że kocha go jak ojca i dumna jest ze swego sierżanta!
Ani słówka nie było wspomniane o książce, o której słyszeć nawet nie chciał sierżant Bielski.
Teraz sierżant wzruszony był i na razie nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
Po długim namyśle powiedział cichym głosem:
— I ja was kocham, chłopcy, i dziękuję.... dziękuję....
Umilkł, szybko zawrócił się i odszedł.
Kompania długo stała nie opuszczając szeregów.
Wszyscy czuli, że jakaś nowa nić zadzierzgnęła się pomiędzy strzelcami a sierżantem.
— Baczcie ino, chłopcy, żeby na tej przyjaźni i miłości karku nie skręcić, bo taki to już człowiek z sierżanta: im kogo bardziej lubi, tym więcej odeń wymaga! — uprzedził strzelców kapral Jańczyk cicho się śmiejąc.
— Gdzież by my tam śmieli? Toż my za sierżantem naszym w ogień i wodę skoczymy! — odezwały się głosy.
Strzelcy podciągnęli się jeszcze bardziej, jeżeli wogóle przy sierżancie Bielskim ktokolwiek mógł czegoś nie dorobić jak należało.
W stosunku do nich u Bielskiego zaszła jednak pewna zmiana.
Rozmawiał z nimi częściej, wypytywał o dom, rodzinę i zamiary na przyszłość, dawał rady i troskał się o chłopców.
Doświadczył tego na sobie Hryć Wasiuk, od którego odmówili się nauczyciele, uznawszy go za zupełnie niezdolnego do nauki. Zasmuciło to Bielskiego, więc zawezwał do siebie Poleszuka.
— No, i jak teraz będzie? — spytał Hrycia.
Strzelec milczał poruszając bezradnie grubymi wargami.
— Przecież to wstyd i hańba dla całego waszego ludu poleskiego i dla rodziny, żeby takie ogromne chłopisko nie mogło nauczyć się czytać! — mówił Bielski.
Wasiuk milczał wybałuszywszy oczy.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/202
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.