Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wisku trza będzie poczekać. Zanim my z Onysymem obejdziemy uroczysko i zruszymy rysi z leża, już brzeszczeć pocznie...
— Czy daleko zapadły rysie? — spytał major.
— Bo ja wiem, gdzie one dziś zbójniczyć będą? — wzruszył ramionami kłusownik. — Tak mi się jeno widzi, że za tym rudlem, który sobie upatrzyły, i dziś włóczyć się będą...
— A wy, Iwanie, nie wiecie, gdzie jest ten rudel?
— Ja? Taż ja go codzień widzę i chodzę koło niego, jak te rysie! — ożywił się nowy gajowy. — Z oka ja go nie spuszczam, bo ochota mnie wzięła aż strach, żeby te koty ubić!
Jeszcze raz napiwszy się herbaty, gajowi i myśliwi pokładli się na ławach i wprost na podłodze przy piecu, gdzie dobrze jeszcze grzało.
Major już drzemał, gdy nagle odezwał się Gabara:
— Panie majorze, nie pogniewajcie się, że ja „wowczka“ swego zabiorę na tropienie, bo on na to pies i rysiego tropu za nic nie opuści...
Rzęcki tylko burknął coś przez sen.
Zdawało mu się, że wcale nie spał, gdy już obudził go Brzeziński.
W izbie kopciła maleńka lampka naftowa, ale za to z paleniska buchał snop czerwonego światła. To Świrczyk naprędce przyrządzał herbatę i popędzał Iwana, który krajał chleb i kiełbasę.
Szybko posiliwszy się poszli, poprzedzani przez obu gajowych i „wowczka“ białymi kudłami majaczącego w mroku czarnej nocy jesiennej.
Posuwali się w milczeniu. Dął zimny wiatr od zaśnieżonych wierchów i wysokich połonin. Dreszczyki biegły po grzbietach, wygrzanych w ciepłej gajówce. Pod nogami zgrzytały kamienie, szeleściły liście, tu i ówdzie skrzypiał śnieg.
Puszcza jak gdyby zaczajona milczała, pełna tajemnic, ukrytych w jej kniei, w nieznanych ostępach, gdzie wdzierały się chyba tylko rysie śmigłe i większy od nich drapieżca, a teraz obrońca zwierza wszelakiego — Iwan Gabara.
Doszli wreszcie do Malchowej Połoniny, przecięli ją i stanęli nad skrajem zaczynającego się tuż pod nią boru świerkowego.
Iwan poszeptawszy coś z kolegą, posłał go w jemu tylko