Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeli nie macie dość okrasy, tedy poszukajcie, Brzeziński, w mojej torbie. Widziałem, że mi żona coś tam na drogę włożyła.
Jerzy zajrzał do torby. Pani majorowa, jak się okazało, dobrze zaopatrzyła męża w prowianty. Znalazły się tam kiełbasy, wędzony boczek, kilka puszek konserw mięsnych i rybnych i dwie aluminiowe flaszki z wódką i koniakiem.
— Jest tam coś? — pytał przeciągając się leniwie major.
— Taż tym dziesięcioro chłopa co najgłodniejszego nakarmić można! — odpowiedział strzelec śmiejąc się wesoło. — Pani majorowa pana majora jakby na miesiąc wyprawiła!
— Świetnie! Dawajcie więc, to posilimy się porządnie, bo z wieczora nic nie jadłem na wózku się wytrząsłem do reszty, a wasz Iwan dał mi szkołę po haszczach kołując! — mówił major! — Wódy też po miarce kropniemy...
— A może pan major wprzódy naszego obiadu puszczańskiego spróbuje? — znowu zapytał Jerzy robiąc tajemniczą minę.
— E-e, widzę, że coś tam machlujecie, chłopcze! — zaśmiał się Rzęcki. — Cóż tam oprócz kuleszy macie?
— Pstrągi pieczone, panie majorze, i comber sarni, panie majorze, po myśliwsku z węgli, czyli, jak się to u nas, na Wierchowinie mówi — „z żaru“. Jest świeży razowiec, masło i herbata — wyliczał Brzeziński.
— Dawaj że prędzej, chłopie, bo tyleś już naobiecywał, że mi aż ślina leci, ale o gajowych nie zapomnij i oddaj im te blaszanki z grochówką na słoninie — wołał wesoło Rzęcki i komenederował. — Onysym, ciągnij nóż do otwierania puszek! Iwanie, odetkaj gardziel flaszce, by głośno bulgotała.
Za chwilę w izbie zapanowało milczenie.
Wszyscy łapczywie zaspakajali głód, a major raz po raz wychwalał kuleszę, gdyż naprawdę — obficie okraszona wędzonym boczkiem — smakowała znakomicie.
Po wspólnej uczcie i herbacie z cytryną, która też znalazła się w torbie, Rzęcki wyszedł z izby, żeby, jak się należy, wyprawić rogi kozła wraz z czaszką.
Gdy się ściemniać zaczęło, Iwan powiedział:
— Nu, panie majorze, czas już przespać się trochę, bo tuż po północy ruszymy... Droga nie bardzo daleka, ale na stano-