Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Generał, chociaż porządnie zdyszany i spocony, szedł jednak dziarsko.
Las stał w jaskrawej szacie. Czerwone buki, złote olsze w mroku nawet pięknie odcinały się od szafirowej ściany puszczy świerkowej. Bure, zielone, szkarłatne i żółte trawy i badyle, już zwarzone mocnym przymrozkiem, tam i sam wyzierały z płatów śniegu, który spadł poprzedniej nocy i nie stopniał, chociaż dzień był słoneczny.
Z gąszczu, gdy przechodzili koło zarośli młodej buczyny, wypadł rogacz, stanął, przyjrzał się idącym ludziom i zniknął w wysokiej trawie. Z pobliskiego wierchu niby przeczuwając zdobycz zerwał się orzeł i jął krążyć nad wyżarem[1] od czasu do czasu wydając przenikliwy skwir.
Brzeziński prowadził generała w stronę szerokiej i płaskiej rozłogi, gdzie ryczał od dwóch już dni jeleń, wołając łanie i wyzywając przeciwników na śmiertelny bój.
Podchodzili w słabej poświacie zatrzymując się co kilka kroków, by posłuchać.
Na porębie panowała głucha cisza.
Generał niespokojnym, pytającym wzrokiem spojrzał na Jerzego i raptem stanął jak wryty.
Gdzieś, zdawało się, zupełnie blisko odezwał się jeleń.
Groźny, głuchy, do przeciągłego westchnienia podobny ryk jego odbił się od ściany puszczy, przerzucił się pod sam wierch góry i pobiegł rozbiwszy się na setki głosów i dalekich ech.
W półmroku wszystko wydawało się niejasne, tajemnicze i oszukańcze.
Generał kilka razy zrywał karabin z ramienia i wpatrywać się poczynał w skłębione krzaki lub sterczący w trawie pień, przyjmując ich zwodnicze kształty za jelenia, lecz Jerzy potrząsał głową w milczeniu i prowadził dalej. Sam też czuł podniecenie słuchając namiętnych poryków byka i odpowiadającego mu echa.
Tak doszli do rozłogi i tu stanęli.

Brzeziński musiał się rozejrzeć. Przez kilka chwil ostrożnie odwracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie wypatrzył byka. Stał pomiędzy dwoma pniami i wyciągnąwszy

  1. Miejsce, wypalone przez pożar leśny.