Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mając w objęciach Marinkę, przesunął się po izbie, mówiąc do niej przyjaznym głosem:
— Radzę tobie, dziewucho miła, wyjść za Wasyla! Kocha on ciebie i cierpi bardzo z zazdrości i obawy. Dobrego miałabyś męża, jestem tego pewny.
— Tyś lepszy! — odparła z uporem.
Westchnął i mówić począł łagodnie, przekonywująco:
— Myśmy nie dla siebie stworzeni, Marinoczko! Wierzaj mi! Nieba chciałbym ci przychylić, ale nie ożenię się z tobą... Ja nie utrzymam się w górach, mam inne zamiary i w wojsku długo jeszcze służyć będę... Tam jest moje życie, nie na Wierchowinie, nie w rodzinie! Zrozum to i porzuć myśl o mnie. Bądźmy przyjaciółmi, Marinoczko!
Dziewczyna milczała, a było to milczenie uparte i nieprzychylne, prawie wrogie.
Posadził ją wreszcie na ławie i odszedł do chłopaków, którzy wołali go do stołu, gdzie Onysym częstował gości wódką, nalewając ją z „bariwoczki“ — beczułki, ozdobionej wypalonym rysunkiem i misterną rzeźbą huculską.
Jerzy po rozmowie z Marinoczką stracił humor. Czuł wyrzuty sumienia, że zbyt porywczo i nieoględnie rzucanymi słowami wzbudził nadzieję w pragnącym miłości sercu prostej dziewuchy góralskiej, a teraz sprawia jej ból i zawód.
Chłopcy, przepijając do Jerzego, żartowali i figlowali, nie zapominając jednak, że mówią do polskiego żołnierza. Wreszcie jeden z dobrze już podchmielonych chłopów klepnął Brzezińskiego po ramieniu i zawołał:
— Ależ fajnie wytupywałeś tę kołomyjkę! Dziewuchą wywijałeś niby wicher gałęzią bukową!
— Ano — nie dziw, bo tańczył z kochanicą — Marinką Hłyszczanką — rozległ się nagle jakiś zły głos.
Jerzy szybko się obejrzał. Tuż za nim stał Wasyl Szaburak i wyzywająco spoglądał na niego.
— Dać w pysk i zwalić z nóg! — podszepnęła mu usłużna myśl, ale na szczęście nadbiegła inna i przypomniała mu: — Na służbie jesteś! Nie masz prawa robić burdy i narażać munduru i honoru!
Jerzy odsapnął głośno i, podchodząc do Wasyla, rzucił spokojnym lecz twardym głosem: