Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstydźcie się, chłopcy! Krzywdzicie dobrą, uczciwą dziewuchę, trajlując po głupiemu. Baczcie, by się o nią ktokolwiek nie upomniał, bo będzie źle.
— Kto ma się upomnieć? — wybuchnął nagle suchym, złym śmiechem Wasyl. — Chyba ty, ale ty się nie upomnisz, bo ciebie to ani ziębi, ani grzeje!
Jerzy odszedł od niego, postawił na stole niedopitą szklaneczkę z wódką, obciągnął na sobie mundur i zbliżył się do Szaburaka.
Patrząc mu w oczy powiedział z naciskiem:
— Przede wszystkim nie „tykajcie“ mnie, panie Szaburak, bom was do tego nie upoważnił. Jestem starszy strzelec, Jerzy Brzeziński, i żądam, żeby nieznajomi mówili do mnie: „pan Brzeziński“, albo „pan żołnierz“. Zrozumiano?! Gdybym nie był w wojsku, to bym wiedział, jak z „panem“ Szaburakiem trza gadać, ale teraz nie mogę. Nie wiem, co macie przeciwko mnie, ale widzę, że macie. Trza nam o tym pomówić w cztery oczy... no, to i pogadamy, kiedy swoje tu sprawy skończę. Spotkamy się i jak zechcecie, tak nasze porachunki załatwimy, bo ja na każdy sposób się zgodzę. Wy będziecie wybierać — czy mam mówić wam do rozumu, czy do... pyska. Zgoda? No, to i szlus, załatwione! Ale jeszcze coś chcę rzec, tym razem do was, chłopcy. Jeżeli którykolwiek z was obrazi głupim słowem córkę sołtysa witlickiego, Marinę, my z panem Wasylem Szaburakiem pouczymy was, jak należy szanować dobre imię i cześć dziewczyny. Pamiętajcie o tym, druhy!
Koło stołu zapanowało milczenie. Rozproszył je sam Jerzy. Podszedł do sołtysa i podał mu szklankę.
— Napijmy się, panie Onysym! Chcę wam podziękować za zabawę i zaproszenie. Już koguty po raz drugi pieją. Późno! O świcie muszę wyjechać. Powrócę do Mygli za dwanaście dni. Bywajcie zdrowi i szczęśliwi!
Pożegnawszy wszystkich po kolei obejrzał się, szukając oczyma Szaburaka. W izbie go już nie było.
Jerzy wyszedł za bramę sołtysowej grażdy i rozmyślając nad zajściem na zabawie, szedł ku domowi.
Dochodził już do mostku nad Jawornickim Potokiem, gdy nagle posłyszał jakiś szmer w krzakach, a po chwili przeciągły gwizd przelatującego mu nad uchem kamienia.