Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział IX
„NIE CHODY, HRYCIU, NA WIECZORNYCIU“

Taką dobrą radę daje dumka ukraińska.
Nie usłuchał jej Jerzy Brzeziński i poszedł na wieczorynkę.
Stało się to jakoś dziwnie i zupełnie niespodziewanie.
Siedzieli z ojcem i Bartkiem przy stole w izbie. Służąca Rozalka naprędce przyrządzała obiad dla młodego gazdy. Do jego czapki i munduru dziewczynie aż oczy się śmiały i świeciły. Siedzieli więc w oczekiwaniu posiłku, a Jerzy opowiadał o wszystkim — o życiu i służbie w pułku, o Warszawie, o oficerach, manewrach i nawet troszkę, bardzo oględnie o pannie Stefie Szemańskiej.
Bartek wpatrywał się w bratanka jak w tęczę i chłonął każde jego słowo.
Wreszcie Rozalka postawiła na stole barszcz, tłuczone ziemniaki ze skwarkami i kluski z wieprzowiną. Ochoczo wzięli się wszyscy do jedzenia. Ojciec i dziewczyna z radością patrzyli na Jurka i cieszyli się, że smakuje mu domowa strawa.
Jerzy jadł, ale nie tracił czasu i coraz to nowe dorzucał opowiadanie ze swego życia w wojsku, pokazywał domownikom piękny, złoty zegarek ze świecącym się cyferblatem, znak pułkowy i inny — zdobyty na konkursie o mistrzostwo w strzelaniu.
Ojciec i Bartek brali każdy przedmiot do rąk i długo, uważnie go oglądali. Rozalka, gdy przyszła na nią kolej, pociągnęła nagle nosem i z całą pobożnością ucałowała znak pułkowy.