Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gle jak te wory, które gazdowie nabiwszy wełną wiozą z dalekich połonin do Kut, Kołomyi, Kosowa i Żabiego.
Pan Przybyłowski spojrzał obojętnym już wzrokiem na leżącego Tatarzyna i wzrok zwrócił ku swoim ludziom.
Tam też już wszystko było skończone.
Pan Orłowski z juhasem zdejmowali z porąbanych ordyńców szable, noże i inną broń, a potem poczęli łapać bachmaty.
Tylko pan Jan Semakowski siedział na ziemi i trzymając w zębach jakąś szmatę, lewą ręką omotywał sobie prawą dłoń, gdyż mu szabla tatarska palec odrąbała.
Pan Grzegorz gwizdnął przeciągle, a gdy tamci się obejrzeli, szablą wskazał im na oddalającą się już bitwę, sam zaś czym prędzej do swoich ludzi pośpieszył.
Polacy spychali resztki Tatarów z przedpola, pracując w pocie czoła, a gdy oboźny wysłał na tyły nieprzyjaciół dwie świeże setnie kozaków Mizunka i resztę „krzyżaków“ wierchowinnych, bitwa rychło już przygasła. Pole usiane było poległymi; kozacy prowadzili do miasta tłum jeńców; dowódcy obliczać poczynali straty w szeregach swoich oddziałów.
Spore to były straty, szczególniej w rotach piechoty łanowej, na którą spadły pierwsze ciosy czambułu.
Pan Januszewski, oboźny kołomyjski, mocno się zafrasował i zatroskał z tego powodu, lecz nie na długo. Skoro tylko bowiem słuchy o bitwie pod Kołomyją oraz o stratach w chorągwi „krzyża-